piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział I: Szept losu




    Mglisty i chłodny poranek w jesienną pogodę dawał we znaki mieszkańcom Londynu oraz okolic. Wielu z nich zrezygnowało z codziennego spaceru do pracy na rzecz podróży samochodem lub pociągiem - mowa jest o mugolach, którzy nie czerpią radości ze życia - nieustannie biadolą, rzadko się uśmiechają, a swoim pesymizmem zarażają kolejnych ludzi. Trudno jest mi zrozumieć ich zachowanie - nigdy nie należałam do ich środowiska, urodziłam się w krainie magii - poczucie pewnej odrębności dawało mi nieuzasadnioną siłę do działania. Trzymając w dłoni różdżkę, miałam pewność, że mogę odmienić moje przeznaczenie.

- Dzisiaj jest mój szczęśliwy dzień – powiedziałam sama do siebie, wrzucając w pośpiechu przedmioty do zakurzonej torby. – Dam z siebie wszystko, będzie idealnie!

 Jedni mają nawyki żywieniowe, drudzy znów nie mogą obejść się bez papierosów. A moim dziwnym przyzwyczajeniem jest długotrwała rozmowa z własnym odbiciem w lustrze. Komuś może się wydawać, że jest to marnowanie czasu, lecz dla mnie osobiście jest to odpoczynek od frustrującego życia rodzinnego. Spojrzałam ukradkiem na zegarek, a moje serce ponownie zabiło szybciej – tym razem z nadmiaru adrenaliny. 

- O matko, znowu nie zdążę!

 Rozłożyłam bezsilnie ramiona – gdybym tylko szybciej ukończyła kursy teleportacji, to bez jakichkolwiek problemów znalazłabym się w Ministerstwie Magii. Mam dwadzieścia trzy lata, a nadal nie posiadam podstawowych umiejętności czarodzieja. Teraz zostały mi tylko dwie opcje – taksówka mugoli lub męczący spacer uliczkami Londynu. Po krótkim przemyśleniu sprawy, stwierdziłam, że udam się na przechadzkę – moja zawartość portfela sięgała dna. Nie mogłam sobie pozwolić na takie marnotrawstwo pieniędzy, mam w końcu młodszą siostrę i matkę. Powoli, ale niechętnie opuściłam mój ciasny zakamarek mieszkania i wyszłam na tętniące życiem przecznice miasta. Wszystko dookoła mnie było piękne – każda aleja była obstawiona różnymi bazarami i sklepami, a w tle słychać było muzykę i orkiestrę. Kilka godzin wcześniej ulice świeciły pustkami, więc zastanawiam się jaką obchodzą uroczystość. Jednak nie mogę o tym teraz myśleć! – skarciłam samą siebie w myślach. Wielki zegar na wieży wskazywał godzinę dziesiątą – zostało mi tylko trzydzieści minut. Zaczęłam biec, nie zważając na to, że mam na nogach stare i poniszczone buty na obcasie. Przeciskałam się przez tłumy ludzi, szepcząc co jakiś czas przepraszające słowa – w zamian otrzymywałam mordercze spojrzenia natrętnych mężczyzn. Nagle potknęłam się o  wystający kawałek kamienia i upadłam z impetem na ziemię.

- Na brodę Merlina! – krzyknęłam tak głośno, że siedzące na ławce kobiety zerknęły na mnie jak na chorą psychicznie.

W tym momencie nawet tym się nie przejęłam – bardziej zdenerwowałam się z faktu, że moje ubranie było
pobrudzone w całości z trawy. A w dodatku złamałam obcas – moje ulubione buty nadawały się na śmietnik. Zrobiłam się cała czerwona na twarzy, gotowałam się ze złości. Dlaczego zawsze musi być nie po mojej myśli? – syknęłam, zbierając się z trawnika. Zdjęłam te felerne buciska i wrzuciłam do i tak przepełnionej torby. Otrzepałam się z większości brudu, czując przenikliwy chłód na stopach. Ale przecież nie mogłam wrócić do domu! Wyrzuciliby mnie z pracy na zbity pysk. A ta robota była jedyną możliwością na zapewnienie moim najbliższym odpowiedniego i godnego życia.

- Malutka, jesteś chyba trochę… ubrudzona! – usłyszałam sarkastyczny głos głupiego szczeniaka. Nawet nie chciałam kontynuować konwersacji z takim typem, dlatego starałam się go ignorować. Jednak, gdy jego poczynania posunęły się do naruszania mojej prywatności, musiałam zacząć zwracać na to uwagę.

- Zejdź mi lepiej z drogi, bo nie ręczę za siebie – wysyczałam jadowicie, a moja dłoń automatycznie sięgnęła po różdżkę. Z reguły jestem sympatyczna i pełna radości, a takie sytuacje to dla mnie żadna nowość, lecz dzisiejsze wydarzenia doprowadziły mnie do skraju załamania nerwowego.
Jego usta wygięły się w bezczelnym uśmiechu, a postawa diametralnie się zmieniła.

- Dobrze wiem, że jesteś czarownicą. Wiem o tobie wszystko, Isabelle Lorrens – każdy twój sekret, każde twoje problemy, a nawet to, że pracujesz w Ministerstwie Magii na stanowisku kiepskiego aurora… - wypowiadał to z pewnością w głosie, a wpatrywał się we mnie jak w jakiegoś bożka, którego obsesyjnie wielbił.

- Osz ty mała gnido… - warknęłam.

Przez moment poczułam jak po plecach przechodzi mi nieprzyjemny dreszcz. Już miałam wyjąć różdżkę i strzelić w niego pierwszym lepszym zaklęciem, ale od tego pomysłu powstrzymał mnie mój znajomy z pracy, Abraxas Malfoy.

- Nabija się z Ciebie, czyta to z plakietki umieszczonej na twojej koszuli – wyszeptał do mojego ucha zgryźliwym głosem.

- By to szlag – jęknęłam cicho, zaciskając mocno pięści.

Mocno się zarumieniłam – tym razem nie z gniewu, tylko z ogromnego wstydu. Wzięłam kilka oddechów na uspokojenie, a moim kłopotem zajął się Abraxas. Nie byłam w stanie nawet podnieść głowy do góry – wyglądałam jakbym wróciła ze Świętego Munga po intensywnej terapii. Było naprawdę beznadziejnie, a nic nie wróżyło, że będzie lepiej. Po pewnym czasie uniosłam wzrok i moje spojrzenie zderzyło się z jego przenikliwie błękitnymi oczami. Na wargach nie miał nawet cienia uśmiechu, a jego beznamiętna twarz wyjaśniała absolutnie wszystko.

- To była tylko malusieńka wpadka, przecież nic nie znaczyła, taki tam trening… – powiedziałam niepewnie, zawijając kosmyk włosów na palcu. Ponownie dałam się skompromitować, wystawiłam siebie na pośmiewisko – ile razy można wpadać do tej samej rzeki? W moim przypadku jest to nieskończona ilość razy. A kiedy w końcu zacznę uczyć się na błędach? – zadałam sobie pytanie, na które prędko nie otrzymam odpowiedzi.

- Powiedzmy, że wierzę w szczerość twojej wypowiedzi – mruknął prawie nie poruszając wargami, lustrując mnie spojrzeniem od góry do dołu.

– A może udajmy, że nic się nie stało, a chłopak po prostu pytał się o drogę? – rzuciłam propozycję, uśmiechając się zachęcająco. Byłam szalona, lecz rozsądna – nie szukałam kłopotów w pracy, wręcz ich unikałam. Nie chciałam się pakować w następne bagno. Wystarczająco dużo problemów siedziało w moim umyśle.

Abraxas uniósł prawą brew do góry w geście niedowierzania. 

- Nie masz butów – powiedział przyciszonym tonem, powstrzymując wybuch śmiechu. – Nie pomyślałaś o tym, żeby naprawić je zaklęciem? – dopowiedział kpiąco.

Zastygłam w bezruchu, wstrzymując na chwilę oddech. Nie sądziłam, że moja głupota sięgnie aż takiego dna! – mogłam śmiało skorzystać z magii, nie zwracając na siebie uwagi. Przywołałam wymuszony uśmiech i powoli skierowałam się w kierunku budynku Ministerstwa Magii.

- Miałaś dzisiaj sporo szczęścia. Gdybyś trafiła na mugola, to wyleciałabyś na zbity pysk – oznajmił nagle, maszerując po mojej lewej stronie.

Wymamrotałam kilka przekleństw pod nosem, próbując się uporać ze zniszczonymi butami.

- Piękna dzisiaj pogoda, bardzo słonecznie jak na jesień – odpowiedziałam zmieniając temat.
Miałam serdecznie dosyć słuchania pogardliwych upomnień tego człowieka. W ten czas zdążyłam już zreperować te buciska i ponownie włożyć na lodowate i posiniaczone stopy.

- Nie interesuje mnie to, Lorrens – wysyczał, mrużąc niebezpiecznie oczy. – Radzę Ci żebyś się pilnowała, bo następnym razem nie będzie tak… łatwo – dodał tajemniczo, wchodząc do czerwonej budki, która szybko przeniosła go do wnętrza budynku.

Odetchnęłam z ulgą. Nie znoszę tego egoistycznego i dumnego pajaca – mam nadzieję, że ktoś kiedyś utrze mu tego wstrętnego nochala. Byłabym usatysfakcjonowana, gdyby oberwał w tą nieskazitelną i porcelanową twarz laleczki. Będę z niecierpliwością wyczekiwać tego dnia. Ale czemu ja o tym myślę? Zawsze zaprzątam sobie głowę takimi drobnostkami, i dziwię się, że nie potrafię się skoncentrować na podstawowych czynnościach. Nawet nie spostrzegłam, gdy zostałam przeniesiona do biura aurorów, a dokładnie do mojej małej kanciapy – było to ciasne pomieszczenie, a jedynym źródłem światła było niewielkie okienko. Na biurku walały się różne papiery, dokumenty oraz książki – co zaskakujące, to do tej pory nie uporałam się z tym bałaganem. Chciałam usiąść na stołku i chwilę odpocząć, ale przeszkodził mi w tym mój szef, którego mina wyrażała dosłownie wszystko. Zagryzłam tylko dolną wargę i modliłam się do wymyślonego bożka, aby dał mi siłę do walki z upartym pracodawcą.

- Widzisz, która jest godzina? – wykrakał, wypuszczając z płuc dym papierosów. – Co ty myślisz, że możesz sobie przychodzić jak tobie się podoba? Tutaj nie ma twoich znajomych, darmozjadzie, zapamiętaj to sobie, i zacznij stosować się do moich reguł… - Chyba, że poszukasz sobie lepszej pracy, ale wątpię, że ktokolwiek by przyjął takiego lenia do pracy – dorzucił, a jego twarz wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu.

Skinęłam jedynie lekko głową – znowu jestem w takim niekorzystnym położeniu. Od dawna nie byłam równie przestraszona jak teraz – o moim losie decydował człowiek, który nie znał mojego prawdziwego życia i historii. 

- Przepraszam, to się już nie powtórzy, obiecuję. Proszę mnie nie zwalniać, bardzo mi zależy na tej pracy, będę się starać i nie zawiodę pana! – odpowiedziałam niemalże błagalnie, a moje spojrzenie było utkwiony w podłodze.

 - Skoro się już zniżyłaś do takiego żałosnego poziomu... - prychnął pogardliwie, pozostawiając mnie w niepewności. - A może udowodnisz, że jesteś godna tej posady? - zadał krępujące pytanie, które osobiście mnie zszokowało.

 Słowa tego mężczyzny uświadomiły mi, że jestem tylko zwykłym robalem, mrówką, którą w łatwy sposób można zgnieść, nie zwracając na nią uwagi. Niestety jest to smutna prawda o rzeczywistości - świat jest niesprawiedliwy, ludzie są źli, a dobro nie istnieje. Nieraz, gdy mam chwile zwątpienia, to myślę o moich krewnych, o ich ciepłych uśmiechach, którymi mnie obdarzają każdego dnia. Wtedy zapominam o przykrych i przytłaczających doświadczeniach, a zamieniam je na piękne, radosne wspomnienia.

Po krótkiej chwili krępującej ciszy, przemówił donośnym głosem.

- Dzisiaj z pewnością nie będziesz narzekać na brak zajęcia - powiedział z wyższością, podchodząc powolnym krokiem do biurka. - Znalazłem idealną dla Ciebie fuchę. Wyszorujesz dokładnie każdą śmierdzącą dziurę w tym biurze. Widzisz, praca to przecież przyjemność, więc powinnaś mi teraz dziękować, że spędzisz ciekawy wieczór - zaśmiał się głośno, trzymając się za brzuch.

 Dokładnie wsłuchiwałam się w każde wypowiedziane przez niego słowo. Niemalże spadłam ze krzesła, gdy dowiedziałam o karze, którą mi przydzielił. Odkąd tutaj pracuję to nigdy nikt nie okazał mi należytego szacunku – świadczy o tym sposób w jaki się do mnie zwracają. Bywają jednak momenty, w których potrafią okazać odrobinę dobroci – zazwyczaj, gdy grzecznie proszą o wykonanie za nich nieprzyjemnej roboty.

- Dosłownie, czeka mnie ekscytująca noc wśród brudu i kurzu - jęknęłam cicho.

- Liczę na twoje zaangażowanie. - Pamiętaj, nie próbuj dobrać się do różdżki, bo o wszystkim będę wiedział! - pomachał ostrzegawczo palcem, po czym szybko wrócił do swojej komnaty.

- Oczywiście, jak zwykle - mruknęłam bez emocji, wzdychając głośno.

 Każdy na moim miejscu z pewnością nie wytrzymałby takiej presji. Każdy poranek jest dla mnie nowym wyzwaniem, z którym muszę się zmierzyć. W ten sposób ukształtowałam swój charakter, stałam się silniejsza i bardziej odpowiedzialna za swoje czyny. Nie zwlekając dłużej postanowiłam wcześniej zabrać się do pracy. Gdy wszyscy opuścili budynek to rozpoczęłam moją karę – była ona męcząca i pracochłonna zważywszy na fakt, że nie mogłam korzystać z magii, gdyż moja różdżka była bezpiecznie skryta w schowku. Pomału odczuwałam znużenie, dlatego ustaliłam sobie krótkie przerwy – nie zastanawiając się ani chwili, usiadłam na drewnianym krześle i odetchnęłam z ulgą. Jakimś cudem dorwałam klucz do skrytki mojego pracodawcy

Moje ramiona zwisały bezwładnie, a policzka miałam całe czerwone od wysiłku. Nagle mój wzrok przykuł widok szafy stojącej w gabinecie szefa, z której wydobywał się śmierdzący odór.

- A co my tam mamy… - wyszeptałam sama do siebie, marszcząc brwi. Ciekawość nie dawała mi spokoju, więc po odpowiednim namyśle stwierdziłam, że zerknę do zawartości tej garderoby. A może akurat znajdę coś interesującego? – argumentowałam. Powoli uchyliłam drzwiczki, a jarzącą się świecę przyłożyłam bliżej środka. To co spostrzegłam zmroziło moje ciało, a serce na chwilę przestało bić.

- O mój Boże! – pisnęłam, zakrywając usta dłońmi. Zaczęłam się trząść, a w kącikach moich oczu pojawiły się łzy.

Nie kontrolowałam swoich emocji i zachowania. Nieświadomie zrzuciłam żarzącą się świecę na ziemię – przestałam zwracać uwagę na rozrastający się po pomieszczeniu ogień. Liczyło się tylko to, co widziałam przed sobą – kobietę zaszlachtowaną i podartą z ubrań. Pustymi oczyma wpatrywała się w jeden punkt, a na całym ciele miała poważne obrażenia po ranach ciętych. W każdym zakątku znajdowały się zeschnięte ślady krwi, co jeszcze bardziej mnie przerażało. Dłonie miała rozkrzyżowane, a usta szeroko rozchylone.

- Niech ktoś mi pomoże! – krzyknęłam z całej siły, szukając jakiejkolwiek pomocy.

Wpadłam w nieokiełznaną panikę, a mój oddech stał się niespokojny. Ogień pożerał wszystko dookoła, powoli docierał w moim kierunku. Smród ciała zmieszany z zapachem dymu niekorzystnie na mnie działał. Zaczęłam odczuwać zawroty głowy, a przed oczyma pojawiły mi się czarne plamy. Chciałam uciekać, szukać jakiegokolwiek wyjścia z tej strasznej sytuacji, ale nie mogłam. Paraliżował mnie strach, który blokował mnie przed ratowaniem swojego życia. Nie dysponowałam różdżką, więc praktycznie byłam skazana na porażkę. Zaczęło brakować mi tlenu, z trudem prawidłowo funkcjonowałam. Ponowiłam swoje wołanie, lecz na daremno. Mój stan z minuty na minutę ulegał pogorszeniu – na moim ciele pojawiły się krople potu, a powieki stały się ociężałe. Nawet nie wiedziałam, kiedy straciłam równowagę – upadłam na metalową podłogę, a ostatnie co widziałam to cień tajemniczej osoby.

- Umieram… 


____________

Bardzo długo mnie tutaj nie było. Niczego nie publikowałam - po prostu zwyczajny brak czasu i chęci. Jednak wracam i co pewien czas będę publikować kolejne części opowiadania. Z pewnością jest sporo błędów, ale nie miałam czasu, aby je poprawić.